Wiecie, co między innymi sprawia, że muzyka progresywna jest warta uwagi? To, często pozostaje trudna do sklasyfikowania, nawet pomimo tego, że wiemy z jakim gatunkiem mamy do czynienia. Że wymyka się schematom. Że najlepsze czasem pozostawia w ukryciu. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy z istnienia tych elementów.
A dlaczego o tym piszę? Ponieważ stwierdziłem, że taki wstęp będzie idealnie pasować do bohatera dzisiejszego tekstu, albumu „Latent Avidity” zespołu Retrospective; albumu skądinąd progresywnego. Wiem, że nie jest to debiut grupy, wiem też, że funkcjonują nie od dziś. Jednak jest to mój pierwszy kontakt z twórczością wyżej wymienionych, tak więc nie będę odnosić się do poprzednich ich dokonań.
Wracając do wstępu: przyznaję z ręką na sercu, że po pierwszym kontakcie z płytą niewiele przyszło mi do głowy. Zwykle już po pierwszym odsłuchu coś mi w głowie świta, w tym przypadku to nie wystarczyło. Z czym mamy do czynienia na krążku? Osiem utworów, prawie pięćdziesiąt minut grania. Całość brzmi trochę jak hybryda rocka alternatywnego z rockiem progresywnym, zrzekająca się intensywniejszych momentów (takowy pojawia się na płycie chyba tylko jeden, w „The Seed Has Been Sown” – nasuwają mi się pewne skojarzenia z hard rockiem) na rzecz budowania klimatu i atmosfery. Materiał bardzo spójny, nie ma żadnych odchyłów czy też ryzykownych eksperymentów. Występuje damsko-męski duet wokalny, o którym wspomnę w dalszej części tekstu. Z czasem powoli zacząłem odkrywać, co płyta ma do zaoferowania. A do zaoferowania ma sporo, tylko nie zawsze ukaże się to nam tak szybko, jakbyśmy chcieli.
Z jednej strony brak wspomnianych „odchyłów” może stanowić pewien minus, z racji tego że na płycie raczej brakuje momentów zapamiętywalnych ze względu na swoją nieszablonowość. Z drugiej strony zaś ci, którzy preferują sprawdzone rozwiązania, powinni być usatysfakcjonowani. Album dosłownie płynie przed siebie, od pierwszych sekund intra (ciekawe zastosowanie dźwięków tykającego zegara, tykającego coraz szybciej i szybciej – czyżby czas uciekał zdecydowanie prędzej, niż nam się wydaje?), przez gładkie przejścia pomiędzy kolejnymi kompozycjami, aż po końcowe dźwięki najdłuższego na krążku „What Will Be Next?”, który zresztą wraz z intrem sprawnie spina klamrą całość.
Z muzyką, jednolitą i dojrzałą, w parze idzie wokal. A właściwie dwa wokale. Głównie słyszymy na płycie Jakuba Roszaka – człowieka o charakterystycznym, mocnym głosie, pasującym i do nastroju, i do brzmienia albumu. Szkoda tylko, że na płycie brakuje okazji, by Roszak mógł naprawdę zaszaleć i trochę powrzeszczeć, a to umie – takiego momentu uświadczamy tylko w jednym utworze, „Still There”. Czy na poprzednich albumach podobnych partii było więcej? Nie wiem, chyba będę musiał sprawdzić.
Wokalnie Jakuba wspiera odpowiadająca również za klawisze Beata Łagoda. Jedna kompozycja, „Loneliness”, jest nawet zaśpiewana głównie przez nią (z tego też względu jest to jeden z moich faworytów na płycie), najczęściej jednak słyszymy ją w partiach zaśpiewanych we dwójkę. W tym momencie całkowicie subiektywnie chciałbym wspomnieć, że nie obraziłbym się, gdyby na płycie udzielała się nieco częściej.
Po pierwszym odsłuchu płyta może po nas „przepłynąć”. Wraz z kolejnymi zaczynamy zwracać coraz większą uwagę na jej poszczególne fragmenty: robiące za tło nastrojowe klawisze, czy też lekkie, melodyjne solówki (np. wspomniane „The Seed Has Been Sown”, gdzie takie właśnie solo świetnie kontrastuje z hardrockowymi momentami). Wyłączając powyższy przykład, przeciwieństw na materiale właściwie nie ma. To dobrze, czy źle? Zależy od upodobań oraz perspektywy. Mnie taki stan rzeczy odpowiada, aczkolwiek myślę, że kilka dodatkowych urozmaiceń by nie zaszkodziło; spójności też by nie odjęło, gdyby je odpowiednio zastosować.
Cóż, tekst napisałem, a jednocześnie odnoszę wrażenie, że jeszcze wiele przede mną do odkrycia. Ilu trzeba odsłuchów, by rzeczywiście odnaleźć wszystkie smaczki zawarte na tegorocznym dziele Retrospective? To taki trochę paradoks: album wcale nie jest jakoś wybitnie skomplikowany, a są zespoły grające muzykę bardziej rozbudowaną. A może to właśnie o to chodzi, że wszystko mamy podane jak na tacy, tylko nie zwracamy na to szczególnej uwagi? Jak to mówią, najciemniej pod latarnią.
Tak czy inaczej, pierwszy kontakt z twórczością Retrospective uważam za owocny. A jeśli nie wyniesiecie z pierwszego odsłuchu zbyt wiele, nie przejmujcie się i włączcie go jeszcze raz.
Barlinecki Meloman
Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Ten blog to miejsce, w którym chciałbym przedstawić rockowo-metalowy świat z mojej perspektywy. To tyle, życzę miłego czytania!