Ostatnio zrobiło się tu nieco bardziej rozmaicie. Pojawił się tekst o muzycznej kompilacji, była także „relacja” z koncertu online; ale, co najważniejsze, także spis samych albumów, o których piszę, zrobił się bardziej urozmaicony. Dziś przedstawię Wam album z gatunku, który tutaj jest jeszcze rzadko spotykany, choć nie pogniewałbym się, gdyby pojawiał się częściej. Oto zbiór przeklętych pieśni, czyli „Cursed Songs” projektu Blues For Neighbors.
Tak, nazwa nie jest przypadkowa. Album tworzy dziewięć kompozycji utrzymanych w klimacie folkowego bluesa, z zastosowaniem dokładkie takich zabiegów stylistycznych, jakich można było się spodziewać. Za Blues For Neighbors stoją dwie osoby, i zapewne ma to wpływ na ostateczny kształt albumu – muzyka ma tutaj formę wyraźnie uproszczoną, co słychać chociażby po tym, jak rozwiązano kwestię instrumentów perkusyjnych. W tym przypadku po prostu zrobiono miejsce syntezatorom oraz subtelnej elektronice. Faktycznie, temu wydawnictwu nie tak daleko do typowej „garażówki”. Choć brzmi całkiem profesjonalnie, to jednak nie sposób nie wyczuć klimatu tworzenia w sposób prosty oraz niezobowiązujący.
A jak prezentuje się sama zawartość? Oczywiście nie można zapomnieć o dalekozachodnich naleciałościach, do których okładka albumu pasuje idealnie. Wystarczy tylko na nią spojrzeć, by już wiedzieć, jakich dźwięków się spodziewać. Muzyka subtelnie stąpa przed siebie, nie szaleje ani nie wznosi się na wyżyny wirtuozerii. Tempo jest dość leniwe, słuchacz powinien się skupić na gitarach oraz wokalach (duet stojący za projektem to jednocześnie duet wokalny – oba głosy znacząco się od siebie różnią i dobrze uzupełniają. Pierwszy głęboki, zawodzący, drugi bardziej ekspresyjny) z jednego, zasadniczego powodu: tu po prostu niczego więcej nie ma. No, może wspomnianymi, nieśmiałymi syntezatorami oraz lekkimi beatami, ale do nich jeszcze się odniosę. To, co odróżnia ten projekt od podobnych, będącymi zespołami o szerszym składzie, to zdecydowanie forma. Forma nieskomplikowana, więc i łatwiejsza, ale niestety nie idealna.
Osobiście mam pewien dylemat związany z elektroniką… W skali całego albumu pojawia się dość powszechnie, choć w dalszym ciągu jest to skromne użycie – tak, by pasowało to do reszty. Ale jak dla mnie to właśnie nie zawsze pasuje… Niby lubię eksperymenty i mniej popularne rozwiązania, ale tutaj jednak nie zawsze mnie to do siebie przekonuje. Lekki, schowany w tło „szum” w „There’s a place for me in hell” jest jak najbardziej w porządku i dodaje tajemniczego uroku. Ale w „The Devil went down to the town” zostawił same gitary i wokal. Wszystko inne jest niepotrzebne i z mojej perspektywy działa na minus. Niby ma to wpływ na większą żywiołowość kompozycji względem reszty, ale kosztem utraty sporej części uroku. Podobnie sprawa wygląda z „We, the sinners„, ale tam, ze względu na dużo spokojniejsze tempo, aż tak tego nie czuć – jeszcze jest w porządku.
Blues For Neighbors – Cursed Songs
Ale żeby nie było zbyt negatywnie: gitary faktycznie błyszczą. Są dokładnie takie, jakie być powinny i jakich spodziewałbym się po takim materiale. W jednym momencie leniwe, wręcz wstydliwie dyskretne, w innym nonszalancko popisowe (jeszcze raz wspomnę o „There’s a place for me in hell„), ale przede wszystkim autentyczne. Zadaniem brudnych, folkowo-bluesowych wydawnictw jest przeniesienie słuchacza do świata, którego dane wydawnictwo jest ścieżką dźwiękową. Gdy człowiek zamyka oczy, zaczyna czuć muzykę wyraźniej. Tytuł „Cursed songs” pasuje znakomicie, zwłaszcza, gdy zwróci się uwagę na tytuły oraz teksty.
Duet nagrał album całkiem intrygujący, zwłaszcza swoją prostotą. Choć momentami miałem wrażenie, że najlepszy efekt osiągniętoby poprzez ograniczenie użytych zasobów tylko do gitar i wokali (wówczas byłoby niemalże idealnie), to dalej słuchało mi się tego z przyjemnością. W końcu to też była pewna odskocznia od tego, czego zazwyczaj słucham.
Barlinecki Meloman
blog // facebook // instagram // recenzje
Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Życzę miłego czytania!