Nim przyszło mi napisać tutaj o kolejnym albumie całkowicie instrumentalnym, musiało minąć sporo czasu. Muzyka bez słów wciąż znajduje się w mniejszości i zapewne tak już pozostanie. Oczywiście nie wyklucza to pojawiania się na scenie kolejnych projektów instrumentalnych, mniej lub bardziej się wyróżniających. Jednym z nich jest zespół Across The Moment, który w roku 2020 wydał swój debiutancki album pod tytułem „Symbiosis”. I właśnie o tym albumie co nieco Wam opowiem.
Jest w tym pewna prawidłowość: zdecydowana większość zespołów instrumentalnych reprezentuje gatunek „post”. Across The Moment nie stanowi pod tym względem wyjątku – trio proponuje słuchaczom post rocka w klasycznej formie. Trochę ponad czterdziestominutowa podróż trwa przez sześć całkiem ambitnych etapów. I w tym miejscu, zanim w ogóle przejdzie się do konkretów, należy odpowiedzieć na kluczowe pytanie: jak z emocjami? Jak z zaangażowaniem słuchacza? Z mojej perspektywy muzyka czysto instrumentalna diametralnie różni się od „zwykłej”, z dodatkiem wokali. Cały zamysł muzyków przekazywany jest w inny sposób, potrzeba do tego innych środków oraz metod. Więc i sam odbiór jest inny.
Brzmienia są dość stonowane, ale za to szczere. Zadaniem słuchacza faktycznie jest się wyłączyć i przenieść do świata muzyki. Świat ten ma swój początek i koniec – wszystko jest zaplanowane i wszystko ma swoje miejsce. To świat z jednej strony zamknięty na cztery spusty, z drugiej oferujący niemalże nieograniczoną, wolną przestrzeń. Są miejsca barwne, otwarte i przestrzenne, są gęste od mroku i owiane tajemniczością. Wiele zależy właśnie od odbiorcy i tego, jak wykreuje sobie opisywany dźwiękami krajobraz. Ważną rolę odgrywają klawisze, budujące nastrój oraz ubarwiające przestrzenne tło. Chwilami dźwięki się rozmywają (doskonale to słychać w „End is the new beginning„), a wraz z nimi wszystko wokół zwalnia.
Mój pierwszy odsłuch wypadł w nocy. Dzięki temu lepiej było mi zapoznać się z tym, co zawarto w „Symbiosis”. Przy okazji zacząłem się zastanawiać nad znaczeniem tytułu. Symbioza może łączyć wszystkie dźwięki na albumie i je scalać. Symbioza może zachodzić również pomiędzy zespołem, a obiorcą. Lub nawet pomiędzy poszczególnymi elementami pojedynczych utworów. „Decade” na przykład podzielono na pół subtelną partią gitarową. Niby dość popularny zabieg, ale w tym przypadku było to wyraźniejsze, bardziej się odznaczające. Czy ma to znaczenie w kontekście całego albumu? Być może nie. Ale to już kwestia indywidualna, kto przy czym się zatrzyma, bo „Symbiosis” jest zbudowane wyłącznie z takich części, które wzajemnie ze sobą współgrają.
Across The Moment – Essence
Taka muzyka najbardziej wiarygodnie wypada, gdy jest ukazywana w sposób nieśpieszny, dyskretnie płynący przed siebie. Czasem wydaje mi się, że lepiej by było gdyby zespół jeszcze trochę zwolnił… Miałem takie odczucie, gdy rozkręcił się pierwszy utwór, „Omnipresence”. Nie narzekam na ogólne tempo, ale przynajmniej u mnie wyobraźnia działa lepiej w przypadku momentów lżejszych, bardziej majestatycznych. Wówczas najbardziej wczuwam się w muzykę. A chyba właśnie o to chodzi: by chłonąć ją całym sobą. Zanim posłuchacie, dam Wam małą radę: odetnijcie się od wszelkich bodźców zewnętrznych i pozwólcie, by docierały do Was tylko te dźwięki. Niczego więcej tu nie potrzeba.
Barlinecki Meloman
blog // facebook // instagram // recenzje
Mam na imię Łukasz. W różnym stopniu interesuję się różnymi rzeczami, ale kilka lat temu muzyka stała się moją życiową pasją. Sukcesywnie rozwijam ją na swój sposób i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Życzę miłego czytania!